Best Of
5 skoków trudności w grach wideo, których nigdy nie wybaczymy

"Mowić, ty Wygląda na to, że znasz się na łyżko-widelcu” – to pierwsze zdanie, które zazwyczaj usłyszysz przed zaciągnięciem się na misję samobójczą, która cuchnie niesprawiedliwymi skokami poziomu trudności. „Co powiesz na infiltrację tego supertajnego bunkra i wyeliminowanie kilkuset elitarnych żołnierzy? Zrobisz to? Świetnie! Pozwól, że pokażę ci drzwi. Nie zapomnij ładownicy z amunicją!”
Zanim zdążysz ogarnąć sytuację – jesteś w środku, z widelcem nienaruszonym, a pasek zdrowia dwadzieścia razy niższy i bardziej podatny na zniszczenie niż ci informatycy, którzy tarzają się w serwerowniach. Ale jest już za późno, żeby się wycofać, a masz zadanie do wykonania. Zadanie, które, szczerze mówiąc, może Po prostu czeka cię godziwa nagroda i solidna porcja XP. Ale brakuje ci doświadczenia – i to widać. Więc co robisz? Oczywiście improwizujesz. Tak jak w tych pięciu grach, zagryzasz zęby i akceptujesz wzrost. Tak, nawet ze sporką.
5. Gmach sądu (Wolfenstein II: Nowy Colossus)
Polujący na nazistów, kuloodporny BJ Blazkowicz był prawdopodobnie jednym z najwspanialszych uzupełnień napędzanego testosteronem grona graczy wszechczasów, posiadającym wszystkie odpowiednie umiejętności i narzędzia, dzięki którym mógł rzucić wyzwanie nawet takim graczom jak DOOM i inne szaleńcze gry wideo. Jednakże, pomimo jego solidnej reputacji jednego z najlepiej opancerzonych weteranów bojowych na świecie, nadal istniała przeszkoda na tyle duża, że doprowadziła go do granic wytrzymałości.
Kiedy przejdziesz do drugiego aktu, Wolfenstein II: The New Colossus szybko staje się gorzki, gdy nagle znajdziesz się w budynku sądu pełnym żołnierzy wroga. Jednak w przeciwieństwie do poprzednich sytuacji, gdy zwykle po prostu niszczyłeś wszystko na swojej drodze, Blazkowicz ma zamiast tego ograniczoną większość mocy i umiejętności, redukując go do roli prawie gąbka przypominająca pocisk. Spoiler: to nie jest zabawne — szczególnie na tych trudniejszych trudnościach.
4. Piekielny dom (remake Final Fantasy 7)
Square Enix wykonało całkiem niezłą robotę, jeśli chodzi o ponowne rozpalenie dawnych pożarów bestsellera Final Fantasy rozdział. Do tego stopnia, że niesławny Piekielny Dom był w stanie powtórzyć swoją rolę jako jedna z najbardziej frustrujących bitew w całej serii. Tyle że remake opierał się na wczesnym projekcie i irytująco zmienił go w pełnoprawną bitwę z bossem. I było ciężko. Tak jak, głupio ciężko.
Po przebrnięciu przez pierwszą połowę gry bez większych problemów, kolec w końcu uderza cię w twarz niczym ołowiany balon. Ale nie jest to dzieło elitarnych sił Shinra ani nic w tym stylu. Pochodzi z domu… na palach… z przyczepionymi do niego pociskami. Przepotężny i żmudnie unikający ciosów, nadciąga z bronią gotową rozerwać ciebie i twojego jedynego sojusznika na popiół i metal. A mając u boku tylko Aerith, jesteś zmuszony do walki bez umiejętności niezbędnych do zrobienia z niego pośmiewiska.
3. Ornstein i Smough (Dark Souls)
A Souls Weteran najprawdopodobniej skrzywi się i uniesie brwi, jeśli zapytasz go o ogólny poziom trudności Ornsteina i Smougha. Natomiast nowicjusz wyleje morze łez i z bólem przypomni sobie niezliczone godziny, które poświęcił na rozwinięcie umiejętności pozwalających pokonać tak kolosalnych wrogów.
Dark Souls Nie jest łatwa, niezależnie od tego, co powiedzą zagorzali fani serii. Z każdym kolejnym godzinami staje się mniej protekcjonalna, jasne — ale wciąż nie jest ani trochę łatwa. A Ornstein i Smough, prawdę mówiąc — to… nie Łatwa walka. To w istocie dziesięciominutowa harówka pełna bólu i nieokiełznanej tortury. To również po części powód, dla którego wielu graczy ma tendencję do porzucania gry w połowie – niespodzianka, niespodzianka.
2. Nemezis (Śródziemie: Cień Mordoru)
Bycie wyśmiewanym to jedno po porażce w misji. Z drugiej strony, gra dosłownie cię rozrywa na strzępy i ciągle zwiększa poziom trudności, to po prostu czyste zło. Irytujące, tak właśnie Śródziemie: Cień Mordoru System Nemesis działa. Naśmiewa się z ciebie, że umierasz, i zamiast pomóc ci przejść do kolejnej części historii, wpycha ci więcej wyzwań do rozwiązania. Jeśli popełnisz jedną porażkę za dużo, będziesz musiał zacząć grę od nowa.
System Nemesis działa w ten sposób: zabijasz pewnego kapitana w sieci wrogów wysokiego poziomu. Kapitana zastępuje następnie wróg niższego poziomu. Zanim się obejrzysz, jesteś świadkiem wzrostu potęgi całej armii i jej… droga Zbyt potężny, byś mógł sobie z nim poradzić. Oczywiście, na początku może być stosunkowo łatwo, ale jeśli nie uda ci się powstrzymać narastających sił – wkrótce utoniesz w powodzi wrogów, dziesięć razy potężniejszych od ciebie. Niestety, może to albo zadecydować o twoim losie w tym niezwykłym regionie, albo go zniszczyć.
1. „Człowiek rozbiórka” (Grand Theft Auto: Vice City)
"Wszystkie produkty co musiałeś zrobić, to poczekać, poczekać. Aha, zły scenariusz. Wszystkie produkty „Musiałeś po prostu wlecieć samolotem RC do nieużywanego budynku i podłożyć serię bomb w mniej niż siedem minut, TV!” Na pierwszy rzut oka nie wydawało się to takie skomplikowane, a uczciwie mówiąc, podłożenie kilku małych bomb to nic w porównaniu z połową rzeczy, które musieliśmy zrobić wcześniej Grand Theft Auto rozdziały. A jednak tak się złożyło, że niesławna misja „Człowieka rozbiórki” była torturą na skrzydłach, wykonaną ręcznie przez kłujące szczypce samego Szatana.
Po pierwsze, sterowanie samochodem RC jest absurdalnie trudne. To tak, jakby Rockstar Pomyślałem, że byłoby zabawnie, gdyby lotnictwo było jak jazda na łyżwach po lodzie – a chmury stanowiłyby kolejny element lodowiska. Do tego dochodzą wąskie korytarze, niekończąca się seria ognia i oczywiście niesławny licznik czasu. To wszystko przyczyniło się do powstania najgorszej misji w całej serii. Podsumowując, był to skok poziomu trudności, z którym nikt nie chciał się zmierzyć. A zatem, mając to na uwadze, mam nadzieję, że Rockstar trochę odpuści i da nam, złamanym graczom, chwilę wytchnienia przed nadchodzącą, ostateczną edycją. Proszę.



